piątek, 19 lipca 2019

Wakacje, wakacje.



Lato to czas wakacyjnych urlopów, wyjazdów, długo wyczekiwanego odpoczynku od szkoły, pracy i codzienności.

To czas, w którym obiecujemy sobie nadrobić książkowe zaległości, leniuchować, zwiedzać, realizować marzenia i się relaksować.

Pamiętam, jak elektryzowało mnie słowo pakowanie, gdy byłam dzieckiem. Nie mogłam spać, marząc o tym, co nowego będzie tam, gdzie pojedziemy.

Teraz pakowanie też budzi we mnie masę emocji. Emocji, które każą wczołgać się pod kołdrę, zwinąć się w kłębek i „pomyśleć o tym jutro”. Samo słowo siada mi stukilowym ciężarem na sercu i duszy, i gniecie, i dusi, i męczy… dopóki nie nadejdzie czas krytyczny i okazuje się, że znowu nie uda mi się wymigać. Potem jakoś idzie.

Pomyślicie: co w tym strasznego? Naszykować ubrania, zapakować i można jechać. Otóż niestety nie da się tak. Nasze wyjazdy to często wyprawy szwędacze. Wielokilometrowa jazda po drogach i bezdrożach, nocowanie w namiotach, ogniska, gotowanie na kuchenkach z prowiantu zabranego z domu, mycie w namiociku z turystycznym prysznicem. 
Siłą rzeczy musimy mieć ze sobą mini wersję naszego domu. Taki dwutygodniowy zestaw.


Całe szczęście, że dzieci rosną. Są już wszystkie na tyle duże, że szykują swoje ubrania według listy, same dbają o zabranie swoich gier, książek, piórników, zeszytów i pluszaków.
Pozostaje jednak do spakowania najtrudniejsza część: jedzenie, sprzęt kuchenny, namioty, materace, śpiwory, sprzęt do zabaw w plenerze, dmuchane zabawki do pływania, kanister z wodą, bidony, prysznic, mycie, termosy, latarki, ładowarki, krzesełka, stolik i wiele, wiele innych. 
A wszystko w ilości wystarczającej na 6 osób.

Co roku czegoś zapominamy. W tym roku zapomnieliśmy o menażkach!

W czasie pakowania zaliczaliśmy najróżniejsze akcje awaryjne. 
Kiedyś, gdy pakowałam paszporty, okazało się, że mój właśnie stracił ważność. W przeddzień wyjazdu weryfikowaliśmy plany i wybraliśmy trasę alternatywną, nie wykraczającą poza UE. Następnie sprawdzaliśmy przepisy dot. państw poza Unią, do których chcieliśmy jechać, czy przypadkiem nie wpuszczą mnie tylko z dowodem osobistym. Udało się! A wymyślona naprędce Korsyka, czeka w kolejce.

Wyjeżdżamy różnie – czasem sami, czasem ze znajomymi. Czasem my wybieramy kierunek, czasem  dopasowujemy się do innych. Liczba upragnionych miejsc jest ogromna i brakuje nam czasu na spełnianie wszystkich marzeń wyjazdowych.
Do tego lista życzeń stale rośnie.Właśnie dzisiaj synowie dorzucili trzy kierunki, które chcieliby bardzo zobaczyć. W tym jeden nowy – Grecja. Poza tym Włochy i Hiszpania – dość trudne do zwiedzenia „na raz”, a zajmujące miejsce na naszej liście od pewnego czasu. Parę lat mamy z głowy.

W tym roku, po raz pierwszy wybraliśmy się naszym dużym autkiem. Ce-busem 😊
Oto i on:

Wreszcie doczekaliśmy się pewnego komfortu podróżowania i mamy auto, które oprócz miejsca na naszą rodzinę posiada także bagażnik!
Dzielnie pomieścił wszystko, co mu zaplanowaliśmy (choć była chwila nerwowa, gdy okazało się, że w domu czekają na zapakowanie jeszcze dwie skrzyneczki… a auto pełne).


Nasz tegoroczny cel to Bałkany, a dokładniej Bułgaria. Zahaczamy też o Serbię i kawalątek Grecji. Jazda, zwiedzanie, chwila moczenia w ciepłym morzu i jeszcze troszkę zwiedzania. Dziennie mamy w planie (poza odcinkami dojazdowymi) ok. 200-400km.

Relacja, zapewne w kilku częściach, ukaże się na blogu. Z powodu wyjazdu, nie uda nam się także dotrzymać terminu kolejnego, drugiego, etapu projektu „Królestwo”. Zamierzam nadrobić go po powrocie.

Miłego pakowania, słonecznych urlopów, spokoju i odpoczynku życzę wszystkim!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz